Post Słów kilka o zadłużeniu szpitali pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Lekarz ten, pracujący w szpitalu i na pogotowiu, opowiadał o sposobie obsługiwania tzw. NN, czyli pacjentów nie posiadających dokumentów pozwalających na ustalenie kim są i czy mają ubezpieczenie. Takie osoby, zazwyczaj w stanie nietrzeźwym i w większości wypadków nieprzytomne, trafiają do szpitala z pogotowia. Lekarze, obawiający się procesów o błąd w sztuce, wykonują pełne badania takiego pacjenta, w tym bardzo drogą tomografię komputerową. Koszt takich badań przewyższa 2.000 zł, ale dla uproszczenia obliczeń załóżmy że jest to 2.000 zł. Zapytałem znajomego ilu takich pacjentów może trafiać do szpitala w miesiącu. Odpowiedział: dwudziestu… dziennie! Nie chciało mi się bardzo w to wierzyć i zacząłem wypytywać innych znajomych lekarzy. Okazało się, że liczba NN trafiających do szpitala dziennie może być mniejsza i wynosi około dziesięciu. Policzmy: dziesięciu NN dziennie razy 30 dni w miesiącu razy 12 miesięcy daje 3.600 NN rocznie, każdy dostaje „full service” w postaci szeregu badań, które kosztują około 2.000 zł. Daje to w sumie 7.200.000 zł rocznie w rachunkach, które obciążają szpital, bo w większości wypadków ludzie ci okazują się nie posiadać ubezpieczenia! I jak tu się dziwić, że szpitale są zadłużone?
Post Słów kilka o zadłużeniu szpitali pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Diagnoza społeczna 2007 cd. pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Szczególnie interesujące jest jeden fragment z informacji prasowej Rzeczpospolitej:
Prywatne leczenie obejmuje zwykle najtańsze badania. Jeśli jakieś leczenie wymaga kupna drogiego sprzętu, długotrwałej rehabilitacji czy podania bardzo drogich leków, pacjent, który leczył się prywatnie, trafia do publicznego szpitala.
Wyraźnie pokazuje to naturalną tendencję do samodzielnego finansowania tego, co nie jest drogie. Jeśli zmuszeni jesteśmy korzystać z drogich świadczeń, szukamy pomocy państwa (ubezpieczyciela). Potwierdza to sztuczność koncepcji podstawowej opieki medycznej darmowej dla wszystkich. Wkład własny to podstawa większości ofert ubezpieczeniowych. O tym, że lepiej skoncentrować ubezpieczenie zdrowotne na dofinansowywaniu świadczeń droższych już na tych stronach pisałem.
Post Diagnoza społeczna 2007 cd. pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Analiza ekonomiczna problemów służby zdrowia pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Problemy, z którymi boryka się polska służba zdrowia można obrazowo przedstawić za pomocą kategorii ekonomicznych – popytu i podaży. Jeśli chodzi o stronę popytową to mamy tu do czynienia z nadmiernym zapotrzebowaniem na usługi lekarskie. Innymi słowy popyt jest tutaj w zasadzie nieograniczony. Poza składką na ubezpieczenie zdrowotne, za usługi medyczne nie trzeba uiszczać żadnej kwoty- oczywiście pomijam tu kwestię prywatnych świadczeń oraz korupcję o czym za chwilę. Taki stan rzeczy w sposób naturalny wyzwala pokusę nadmiernego, nie uzasadnionego względami zdrowotnymi korzystania z tego typu usług. W debacie publicznej pojawia się pogląd, że dla ludzi w podeszłym wieku odwiedziny u lekarza pełnią często rolę wizyty o charakterze towarzyskim. Czasami nie sposób oponować przeciwko tak postawionej tezie. W związku z powyższym mamy do czynienia z permanentnym niedoborem funduszy przeznaczanych na ochronę zdrowia. Pewnego rodzaju panaceum mogłoby być wprowadzenie niewielkich, symbolicznych opłat za usługi, co zredukowałoby nieuzasadnione wizyty u lekarza. Jednakże zasadnicze działanie reformatorskie powinno opierać się na ustanowieniu koszyka gwarantowanych świadczeń medycznych reglamentującego wydatki pokrywane z kasy państwowej. Część popytu na bardziej wyrafinowane i ekskluzywne usługi byłaby zaspokajana na podstawie prywatnych polis. Dotychczasowy brak takowego koszyka to swoiste kuriozum.
Problemy polskiego systemu opieki zdrowotnej mają swoje źródło także w czynnikach o charakterze podażowym. Niski poziom konkurencji między placówkami medycznymi, zbyt duża ilość szpitali, w niektórych regionach (patrz Wrocław), nieefektywne zarządzanie wydatnie przyczyniają się do złej sytuacji służby zdrowia w naszym kraju. W tym zakresie reforma powinna polegać na prywatyzacji placówek medycznych, co niewątpliwie przyczyniłoby się do wzrostu konkurencji, efektywności gospodarczej oraz jakości świadczonych usług, a także redukcji zadłużenia będącego olbrzymim problemem dla wielu polskich szpitali. Oczywiście proces prywatyzacji powinien ominąć placówki o charakterze strategicznym, pełniące w Polsce unikatową rolę i nie mające odpowiednich substytutów. Takich jednostek jest jednak niewiele.
W wersji bardziej ortodoksyjnej usługi mogłyby być wykupywane bezpośrednio przez pacjentów. Składka ubezpieczeniowa zostałaby obniżona i w całości przeznaczona na finansowanie świadczeń bardzo drogich (takich jak np. różnego rodzaju przeszczepy, terapie nowotworowe), a także wydatków na podstawowe leczenie ludzi bezrobotnych, niepełnosprawnych ,itp. Ten wariant w dzisiejszych realiach uznaję jednak za mało prawdopodobny. Dlatego też warto rozważyć płynące ze strony różnych ekspertów propozycje przywrócenia kas chorych i sprywatyzowania przynajmniej części z nich. Mielibyśmy tu do czynienia ze swoistym wzrostem konkurencji między placówkami medycznymi stymulowanym przez wzrost konkurencji między ubezpieczycielami. W tym kontekście pojawiają się propozycje utworzenia systemu bonów ubezpieczeniowych- obejmujących podstawowy zakres świadczeń-, które „wędrowałyby” wraz z pacjentem.
Połączenie koszyka gwarantowanych świadczeń medycznych z prywatyzacją w sektorze ochrony zdrowia przyniosłoby wzrost poziomu ubezpieczeń o charakterze prywatnym- obejmujących usługi spoza koszyka. Biorąc pod uwagę fakt, że przy obecnym systemie rośnie liczba prywatnych polis ubezpieczeniowych (nie stanowiących już dzięki rosnącej konkurencji niemożebnego wydatku), a także uwzględniając wysoki poziom korupcji (obalającej mit całkowicie bezpłatnej służby zdrowia) nie należy demonizować takiego biegu spraw.
Jak już wspomniałem implementacja wyżej zaprezentowanych sugestii z całą pewnością nie służy pomnażaniu kapitału politycznego. Propozycje stosunkowo niewielkich reform w postaci wprowadzenia symbolicznych opłat za usługi medyczne budzą oburzenie dużej części społeczeństwa. Dlatego też ich wdrażanie wymaga polityków dbających o długookresowy interes kraju, polityków potrafiących przez jakiś czas iść pod prąd oczekiwań nawet dużych i wpływowych grup.
Post Analiza ekonomiczna problemów służby zdrowia pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Nieodpowiedzialność zbiorowa pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Czy ktoś ma wątpliwości, że z OC sprawcy wypadku powinno być finansowne leczenie ofiar? Ja nie mam żadnych. Jeśli zaleję sąsiada, gdy pęknie mi rura w łazience – szkody są pokrywane z mojego ubezpieczenia. Jeśli spowoduję stłuczkę na drodze, naprawa samochodu drugiego uczestnika zdarzenia też obciąży moje konto. Dlaczego miałoby być inaczej w przypadku uszczerbku na zdrowiu? Co do sprawiedliwości rozwiązania zawinił-niech-płaci chyba nikt nie ma wątpliwości.
Okazuje się jednak, że posłowie trochę inaczej rozumieją sprawiedliwość. W ujęciu z uchwalonej ustawy oznacza ona bowiem odpowiedzialność zbiorową. Wprowadzili obowiązkową zryczałtowaną opłatę od każdej polisy OC wpłacaną przez towarzystwo ubezpieczeniowe do NFZ. Bez względu na to, czy spowoduję jakikolwiek wypadek i tak zapłacę za leczenie ofiar. Proszę państwa, od dzisiaj nie ubezpieczamy się od skutków własnych nieodpowiedzialnych zachowań, tylko solidarnie wspieramy w nieszczęściu prowadzących samochody pod wpływem alkoholu, przekraczających dozwoloną prędkość i taranujących przystanki autobusowe.
Post Nieodpowiedzialność zbiorowa pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Każdemu potrzebny jest pełny koszyk? pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Z ekonomicznego punktu widzenia wypowiedzi premiera Jarosława Kaczyńskiego w tej kwestii są przerażające. Celem koszyka jest wyraźne określenie, jakie usługi będą finansowane z obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego, a jakie – nie. Po pierwsze, dla jasności i prawdy na temat możliwości finansowych państwa. Po drugie, dla finansowej naprawy obecnego systemu, który nie jest w stanie płacić za wszystko. Niestety, ideologiczny kierunek nakreślony przez rząd wydaje się uniemożliwiać stworzenie koszyka, który spełni swoją rolę.
W lutym tego roku premier Kaczyński powiedział o koszyku:
Jest koncepcja, by to zrobić arbitralnie. I jest druga koncepcja, żeby najpierw uznać, że wszystko, a potem w ramach praktyki – pewne rzeczy, które mają charakter nadzwyczajny i nie są bezwzględnie potrzebne dla ratowania życia, wykluczyć.
Jaki sens tworzyć koszyk, w którym będą wszystkie możliwe świadczenia medyczne, nawet jeśli ma to być etap przejściowy? Żeby przyzwyczaić obywateli do nowej nazwy, do nowego rozwiązania? Czy na pewno później będzie łatwiej (w kontekście oporu społecznego) wyłączyć z koszyka pewne świadczenia zamiast zrobić to od razu podczas jego wprowadzania?
Ostatnio Krzysztof Leski zreferował na swoim blogu kolejną wypowiedź premiera:
Jarosław Kaczyński wyznał, że wie, iż są ludzie, którzy chodzą do lekarza dla przyjemności, a przychodnie bywają miejscem spotkań towarzyskich. Dał do zrozumienia, że wprowadzenie symbolicznej opłaty za wizyty lekarskie mogłoby tę sytuację zmienić. Po czym oznajmił, że byłoby to w 100% sprzeczne z linią jego rządu i zasadą solidarności społecznej, zatem nie wchodzi w grę.
Chęci szczere, ideologicznie piękne, tylko z realizacją – jak zwykle – fatalnie. Problem w politycznej dyskusji nad ubezpieczeniem zdrowotnym (a także innymi formami szeroko rozumianego wsparcia społecznego) tkwi w tym, że nie jest istotne, czy się ludziom skutecznie pomaga, bo ważne jest tylko, czy pomoc jest głośna i spektakularna. Zasada solidarności społecznej sprowadza się zatem nie do zidentyfikowania potrzeb i problemów jednostek i skierowania wsparcia w ich stronę, ale do stwierdzenia, że wszyscy mają problemy, więc wszystkim trzeba pomóc. Dlatego pieniądze wydajemy tak, żeby jak najwięcej osób na tym skorzystało (chociaż używanie tu słowa „korzyść” to raczej nadużycie). Koniec końców wszyscy dostają bardzo mało: minimalny pakiet dostępnych świadczeń zdrowotnych, limity na zabiegi, kolejki do specjalistów. Ale hasło jest nośne: podstawowa opieka medyczna jest dla wszystkich darmowa.
Błąd tkwi w przekonaniu, że skoro płaci się składkę zdrowotną to za te pieniądze pewne minimum się należy. Ale żadne ubezpieczenie nie jest w stanie działać w ten sposób. Ubezpieczenie (każde, nie tylko zdrowotne) jest potrzebne w sytuacji, w której człowiek sam sobie poradzić nie jest w stanie. Nie ma sensu wydawać środków z ubezpieczenia na najtańsze świadczenia, które mogą być sfinansowane samodzielnie przez zdecydowaną większość osób. Środki z ubezpieczenia powinny pojawiać się wtedy, gdy koszty ponoszone samodzielnie przez przeciętnego ubezpieczonego zbytnio obciążałyby jego budżet lub nie byłby on w stanie w ogóle pokryć kosztów określonej operacji, zabiegu, leku. Dlatego w prawie każdym prywatnym ubezpieczeniu np. pokrywającym koszty leczenia w podróży zagranicznej znajdziemy klauzulę udziału własnego ubezpieczonego. Z jednej strony pozwala to obniżyć koszty ubezpieczenia i zmniejszyć składkę, a z drugiej – obniża ryzyko nieuzasadnionego korzystania z tańszych świadczeń.
Które podejście jest bardziej solidarne i wspierające? Takie, gdzie państwo finansuje większości obywateli usługi, na które i tak ich stać? Czy może takie, gdy państwo pomaga im finansowo w sytuacji, której sami udźwignąć nie dają rady?
Post Każdemu potrzebny jest pełny koszyk? pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>