Post Kryzys subprime a polityka FED pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>
Zawirowania na rynku kredytów subprime – kredytów udzielanych osobom, których zdolność do zwrotu pożyczonych środków finansowych oceniano najprawdopodobniej na podstawie układu ciał niebieskich – sprzężone z dekoniunkturą na rynku nieruchomości wpędziły w niebagatelne kłopoty wiele instytucji finansowych (m.in. Citigroup, Merrill Lynch). Spadające ceny domów, rosnące problemy z wypłacalnością kredytobiorców, rozpowszechnianie się wśród inwestorów instrumentów wystawianych w oparciu o pośledniej jakości kredyty (m.in. Collateralized Debt Obligation), horrendalne odpisy na poczet złych długów, groźba upadku niektórych instytucji finansowych stały się katalizatorem spadku zaufania na amerykańskim rynku. Wzrost awersji do ryzyka znalazł odzwierciedlenie w spadających cenach akcji na całym świecie. Niektórzy znani analitycy – m.in. George Soros – zinterpretowali obecną sytuację jako oznakę recesji w gospodarce Stanów Zjednoczonych. W obliczu pikujących indeksów giełdowych oraz ukazujących się raz po raz niepomyślnych danych ekonomicznych (np. danych o wolumenie sprzedaży na rynku nieruchomości, wskaźników zaufania konsumentów) pojawiła się silna presja rynku na FED mająca na celu skłonienie instytucji odpowiedzialnej za politykę monetarną w USA do redukcji stóp procentowych.
FED uległ. W ciągu pół roku stopa funduszy federalnych została obniżona z poziomu 5.25% do 3%. Stało się to w sytuacji słabnącego wzrostu gospodarki amerykańskiej (spadek z 4,9% w III kwartale 2007 r. do 0,6% w kwartale ostatnim) oraz relatywnie wysokiej stopy inflacji (4,1%). Mając na uwadze powyższe dane warto postawić pytanie o słuszność polityki prowadzonej przez System Rezerwy Federalnej. Czy głównym priorytetem FED winno być dbanie o gospodarkę w długim okresie, czy też koncentrowanie się na doraźnym przeciwdziałaniu różnego rodzaju perturbacjom ekonomicznym, nawet gdy konsekwencją takiego działania może być pogorszenie realiów gospodarowania po pewnym czasie?
Można wyróżnić dwie skrajne ścieżki postępowania władz monetarnych Stanów Zjednoczonych w obliczu kryzysu na rynku hipotecznym i mieszkaniowym:
Nietrudno dostrzec, iż w obliczu „kryzysu subprime” System Rezerwy Federalnej hołduje pierwszemu z wyżej zaprezentowanych typów polityki monetarnej. Wypływające od kilku miesięcy kolejne negatywne informacje dotyczące tuzów świata finansów „ciągną” giełdowe indeksy w dół skutecznie szerząc pesymizm już nie tylko na rynku amerykańskim. W tej sytuacji FED pozbywa się swej „amunicji” – w postaci kolejnych redukcji stóp procentowych- z prędkością karabinu maszynowego. Jego magazynek- pozostając przy tej militarnej metaforze – może wkrótce zostać wyczerpany, co będzie miało swoje negatywne reperkusje. Oczywiście pełna ocena wpływu dotychczasowej polityki Rezerwy Federalnej na gospodarkę możliwa będzie po upływie kilku kwartałów, jednakże analiza reakcji inwestorów giełdowych może dawać podstawy do twierdzenia, iż kroki podjęte przez FED nie do końca uspokajają rynki, a wręcz napawają niepokojem, że sytuacja gospodarcza jest rzeczywiście poważna. W dłuższym okresie może okazać się, iż obniżki stóp procentowych nie zdołają przełamać rynkowego pesymizmu i jednocześnie nie pozwolą skutecznie zwalczyć inflacji. To z kolei w obliczu rosnących cen żywności i energii może wywołać zjawisko stagflacji dominujące w gospodarce światowej w latach 70.
Inną negatywną konsekwencją strategii przyjętej przez System Rezerwy Federalnej jest umocnienie tzw. pokusy nadużycia (moral hazard). Instytucje finansowe otrzymują sygnał, iż ich nie do końca odpowiedzialne decyzje mogą w dużej mierze uchodzić płazem. To z kolei nie będzie przyczyniać się do poprawy standardów kredytowych w przyszłości.
Drugi, przedstawiony wyżej model polityki władz monetarnych, który najwyraźniej nie znalazł poklasku w Stanach Zjednoczonych, koncentruje się przede wszystkim na ograniczaniu procesów inflacyjnych. Nadmierny wzrost cen postrzegany jest tu jako niezwykle poważne zagrożenie dla gospodarki w długim okresie. Zgodnie z tego typu strategią postępowania, redukcja stóp procentowych w czasach przyśpieszającej inflacji jest działaniem par excellence niepożądanym. Nie bez znaczenia jest tu także fakt wysokiego „deficytu bliźniaczego” w Stanach Zjednoczonych (deficytu na rachunku obrotów bieżących oraz deficytu finansów publicznych) wskazującego raczej na konieczność utrzymania bardziej restrykcyjnej polityki pieniężnej. Uleganie oczekiwaniom rynków finansowych może spowodować, że nie tylko nie uda się zapobiec kryzysowi będącemu wynikiem zbyt dużego odchylenia gospodarki amerykańskiej od stanu równowagi, a wręcz spotęguje się jego oddziaływanie.
Warto również wspomnieć, iż stanowcza i nieustępliwa postawa FED mogłaby mieć udział w sanacji rynku finansowego poprzez zmniejszenie prawdopodobieństwa wystąpienia pokusy nadużycia w przyszłości oraz przyczynienie się do upadku najmniej odpowiedzialnych instytucji. Oczywiście taka polityka Systemu Rezerwy Federalnej nie wykluczałaby dokonywania „zastrzyków” finansowych mających zapewnić płynność sektora finansowego i nie dopuścić do zbyt wysokiego wzrostu stopy rynkowej.
Sytuacja, w której znalazł się FED i po części inne banki centralne jest nie do pozazdroszczenia. Utrzymanie twardej polityki monetarnej mogłoby skutecznie ograniczyć popyt na rynku, pogorszyć i tak nienajlepsze nastroje i doprowadzić do przyśpieszenia recesji (już ogłaszanej przez niektórych ekonomistów). To z kolei wystawiłoby System Rezerwy Federalnej na prawdziwe „tsunami” krytyki. Z drugiej strony dotychczasowe posunięcia FED-u wydają się jedynie tymczasowo amortyzować kolejne negatywne doniesienia rynkowe. Ich długookresowe oddziaływanie może mieć jednak zgoła negatywne konsekwencje- chociażby w postaci stagflacji. Mając na uwadze fakt, iż immanentną cechą gospodarki kapitalistycznej jest cykliczność jej wzrostu – co nie jest rzeczą zupełnie oczywistą dla wielu polityków – należy zauważyć, że Stany Zjednoczone wchodzą w dolną fazę swojego cyklu koniunkturalnego. Okres spowolnionego wzrostu bądź nawet recesji mógłby ulec skróceniu przy zachowaniu stosunkowo restrykcyjnej polityki monetarnej, aż do momentu ograniczenia presji inflacyjnej. System Rezerwy Federalnej obrał przeciwną strategię, o której skuteczności przekonamy się w najbliższych miesiącach.
Post Kryzys subprime a polityka FED pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Delokalizacja inwestycji w UE pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Dane zawarte w European Restructuring Monitor dotyczą procesów restrukturyzacyjnych firm zlokalizowanych w Europie i ich wpływu na poziom zatrudnienia. Materiał badawczy uzyskiwany jest na podstawie informacji prasowych z państw UE-27 oraz Norwegii. Wśród 6338 działań o charakterze restrukturyzacyjnym zaanonsowanych od początku 2002 r. wyodrębniono: wewnętrzną restrukturyzację, ekspansję gospodarczą, bankructwo/zamknięcie przedsiębiorstwa (dezinwestycja), delokalizację, M&A, a także outsourcing. W sposób obrazowy wspomniany podział prezentuje poniższy wykres.
Źródło: European Restructuring Monitor.
Na podstawie zaprezentowanych danych można stwierdzić, że restrukturyzacja przedsiębiorstwa w postaci delokalizacji- czyli zjawiska przesunięcia inwestycji bezpośrednich w skali międzynarodowej – nie ma dominującego charakteru. Forma ta uplasowała się na czwartym miejscu (po wewnętrznej restrukturyzacji, ekspansji i zamknięciu przedsiębiorstwa) wśród różnych metod przeobrażania firm. Udział delokalizacji w ogóle zapowiedzianych operacji (6,14%) koresponduje z planowaną w związku z tym redukcją miejsc pracy (5,56% całkowitej redukcji). O efekcie przesunięcia inwestycji bezpośrednich- w dłuższej perspektywie czasowej- mogą świadczyć również bankructwa/dezinwestycje (15,48 % przypadków) oraz przedsięwzięcia o charakterze fuzji i przejęć (3,25 %). Delokalizacje (np. w postaci M&A) mogą być bowiem zaanonsowane dopiero po pewnym czasie od wycofania kapitału z danego państwa. Taki rozwój sytuacji ma jednak charakter hipotetyczny
Rozpatrując bardziej szczegółowo działania delokalizacyjne przedsiębiorstw usytuowanych w UE warto wspomnieć o ich strukturze geograficznej. Najwięcej tego typu operacji dokonywane było lub będzie – zgodnie z deklaracjami- w przypadku firm pochodzących z Wielkiej Brytanii (21,34% przypadków delokalizacji), Francji (15,42%), Niemiec (8,48%), Szwecji (6,68 %), Finlandii (6,68 %) oraz Irlandii (7,56 %) Na przeciwnym biegunie znajdują się przedsiębiorstwa z Estonii (0,26%), Litwy (0,26%) oraz Luksemburga (0,26%).
Zawarte w European Restructuring Monitor dane ze względu na swój „prasowy” charakter nie ukazują pełnego obrazu działań o charakterze restrukturyzacyjnym. Należy jednakże zauważyć, że stosunkowo niewielka skala procesu delokalizacji potwierdzana jest także w innych publikacjach. I tak oto w raporcie powstałym na zlecenie Komisji Europejskiej stwierdza się:
(…) relocation of economic activities is normally much smaller relative to the overall economy and the daily changes going on there, than one would think when looking at absolute numbers. For instance, it is estimated that over the next 15 years, 60,000 jobs will be transferred from the United States abroad every quarter. At the same time, however, the United States is at present losing and creating 7 million jobs every three months. Seen in this way, relocation represents only 1% of the turnover of jobs in the US. In France, Germany and Italy, the phenomenon is even less significant.
A także:
Although relocation is a relatively nascent phenomenon in France, accounting for only 4% of total job losses between 2002 and 2004, it is already having major political repercussions.
Zgodnie z cytowanym opracowaniem rozmiary przenoszenia inwestycji w odniesieniu do całokształtu procesów gospodarczych zachodzących w poszczególnych krajach nie są imponujące. Świadczy o tym m.in. udział zlikwidowanych miejsc pracy w wyniku delokalizacji w całkowitej liczbie utraconych etatów (przykładowo we Francji 4% w latach 2002-2004).
Autorzy innej analizy-koncentrującej się na relacji „stare-nowe” państwa członkowskie UE- konstatują, iż udział krajów EŚW w skumulowanej wartości wypływających z UE-15 BIZ oscyluje wokół 3%. Przy czym mniej niż 1% inwestycji może być tutaj rezultatem procesów delokalizacyjnych:
(…) of total end 2003 EU-15 outward FDI stock in the amount of USD 4,036 bill. only USD 133 bill. or 3.3% was located in NMS-8, (…), Manufacturing sector, which is the relevant one for the relocation issue absorbed only about 37.0% of NMS-8 inward FDI stock. (…)Taking into account that only a part of this is related to efficiency seeking FDI, the conclusion is that less than 1% of EU-15 outward FDI is potentially related to relocation to NMS-8.
Brak wyraźnego przesunięcia strumieni BIZ w kierunku nowych państw członkowskich (w tym inwestycji będących konsekwencją delokalizacji) pokazują dane UNCTAD. Wynika z nich, że integracja EŚW z UE nie spowodowała ani w końcu lat 90. XX w., ani w okresie późniejszym zwiększenia się udziału napływu BIZ do EŚW w całkowitym napływie BIZ do UE-15. Mieliśmy tu wręcz do czynienia z regresem z 10,6 % w 1995 r. do 3,5 % w 2003 r.
Wniosek płynący z zaprezentowanych danych można zawrzeć w stwierdzeniu, iż skala procesów delokalizacyjnych zachodzących w Unii Europejskiej jest częstokroć wyolbrzymiana. Przenoszenie działalności gospodarczej-w szczególności ze starych do nowych państw UE- wprawdzie przybiera na sile, aczkolwiek z całą pewnością nie odgrywa dominującej roli w przepływach inwestycji bezpośrednich. Demonizowanie tego zjawiska ma zatem bardziej charakter polityczny niż ekonomiczny.
Post Delokalizacja inwestycji w UE pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Integracja gospodarcza a BIZ pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>
Stosując kryterium czasowe można dokonać rozróżnienia potencjalnego oddziaływania integracji gospodarczej na BIZ na dwa rodzaje: bezpośrednie i pośrednie. I tak oto bezpośredni wpływ zasadza się na oddziaływaniu tych aspektów integracji, które ujawniają się natychmiast (np. zniesienie kontroli granicznej, likwidacja ceł, co daje m.in. możliwość osiągania korzyści skali). Pośredni wpływ jest zaś emanacją efektów średnio- i długoterminowych związanych z postępem technologicznym, wzrostem efektywności, wzrostem zakumulowanego kapitału, a tym samym inwestycji i PKB.
Mając na uwadze powyższe rozróżnienie warto pokusić się o ocenę jednego z głównych wniosków analizy EIU, który można zawrzeć w stwierdzeniu, że wpływ rozszerzenia UE na inwestycje bezpośrednie nie jest oczywisty.
However, there are also some significant caveats and the net impact of EU membership on FDI is by no means self-evident.
Należy podkreślić, iż EIU próbuje ocenić efekty przystąpienia krajów EŚW do UE w zakresie wolumenu bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Skoncentrowanie się tylko na okresie poakcesyjnym wypacza i spłyca - w mojej ocenie - wnioski płynące z owej analizy. Jak już bowiem zostało wspomniane bezpośredni wpływ integracji gospodarczej na strumienie kapitału w formie BIZ ujawnia się m.in. w rezultacie znoszenia barier o charakterze celnym oraz pozataryfowym. Powszechnie wiadomo, iż w wyniku podpisanych Układów Europejskich już od początku lat 90. postępowała liberalizacja przepływów handlowych pomiędzy EŚW i UE. Została ona zakończona (z wyłączeniem rolnictwa) na kilka lat przed akcesją państw EŚW. Eliminowaniu barier w przemieszczaniu towarów, usług i inwestycji towarzyszyło utrzymywanie restrykcji dla handlu z krajami trzecimi. Taki rozwój sytuacji dawał asumpt do przeprowadzania BIZ mających swoje źródło w państwach trzecich – chodzi tu o zjawisko omijania barier handlowych (tariff-jumping) dążących do wykorzystania EŚW jako przyczółku dla działalności eksportowej zorientowanej na inne państwa UE. Oczywiście traktowanie EŚW jako swoistej platformy eksportowej odnosiło się także do przedsiębiorstw ze „starych” krajów członkowskich.
Potwierdzeniem powyższej tezy są dane dotyczące relacji eksportu filii firm zagranicznych do ich sprzedaży ogółem w sektorze przemysłowym. W 2003 r. stosunek ten dla Estonii, Polski, Słowacji, Słowenii i Węgier wynosił odpowiednio: 60%, 33%, 64%, 73%, 52 % (Damijan and Rojec 2006,s.5). Powyższe rezultaty wskazują na wyraźną komplementarną relację pomiędzy BIZ oraz handlem, co z kolei sugeruje przewagę wertykalnego typu podejmowanych w EŚW inwestycji (filie stanowią tu element łańcucha produkcyjnego, znakomita część ich produkcji eksportowana jest to państw „starej” UE). Tego typu inwestycje miały i mają stosunkowo mniejsze rozmiary w przypadku Polski, co związane jest z dużym , krajowym rynkiem zbytu naszego kraju.
Oddziaływanie integracji europejskiej na natężenie strumieni BIZ do państw Europy Środkowo-Wschodniej przed ich formalną akcesją do UE potwierdzają też badania ekonometryczne. Ciekawym przykładem jest tu analiza Bevana i Estrina, w której autorzy skupili się na wpływie istotnych momentów w procesie rozszerzania UE na BIZ lokowane w EŚW. Wybrano następujące wydarzenia: szczyt w Essen wytyczający strategię przygotowania państw EŚW do akcesji (1994) oraz ustanowienie Agendy 2000 (1997). Wyniki analizy uwidoczniły pozytywne oddziaływanie powyższych etapów rozszerzania UE na napływ BIZ do wielu państw EŚW. Inne badanie, w którym zajęto się wpływem rozszerzenia UE o nowe kraje na wolumen lokowanych w nich BIZ zostało zawarte w publikacji C. Kottaridi, F. Filippaios, M. Papanastassiou [Investigating the growing attractiveness of the EU candidate countries of Central and Eastern Europe]. Na podstawie modelu grawitacji wykazano tu pozytywną relację pomiędzy potwierdzeniem zamiaru rozszerzenia UE na szczycie w Madrycie w 1995 r. i intensyfikacją strumieni BIZ skierowanych do państw EŚW.
Oczywiście dążenie do uczestnictwa we wspólnym rynku przybierające postać formalnych uzgodnień i umów (m.in. Układów Europejskich) przyczyniało się do poprawy klimatu inwestycyjnego, a także zmniejszyło ryzyko związane z lokowaniem kapitału w krajach EŚW. Coraz bardziej prawdopodobne członkostwo w UE oraz tworzenie ram prawnych pod kątem przepisów i norm unijnych stanowiły pewnego rodzaju gwarancję dla przedsiębiorców z państw trzecich.
W dalszej części raportu EIU pada stwierdzenie:
The Economist Intelligence Unit’s model of FDI drivers shows that six variables explain almost 100% of the variation of FDI flows in the transitional region. There are the traditional ones like market size, wage costs and natural resources. The privatisation method used is crucial and geographic distance remains an important variable. Finally, there is a high degree of sensitivity to the policy and business environment.
Z całą pewnością – jak pokazują to inne analizy i badania ankietowe – niebagatelną rolę w stymulowaniu napływu BIZ stanowią wspomniane przez EIU: wielkość rynku, koszty płac, zasoby naturalne, metody prywatyzacji, dystans geograficzny, polityka i środowisko biznesowe. Nie znam szczegółów metodologicznych badania przeprowadzonego przez EIU. Nie ma tu jednak żadnej informacji o zastosowaniu zmiennej (dummy variable) pozwalającej określić bezpośredni wpływ procesów integracyjnych na inwestycje zagraniczne lokowane w EŚW. Poza tym – co jest kolejnym elementem zniekształcającym analizę – EIU nie uwzględnia pośredniego oddziaływania procesów integracyjnych na strumienie BIZ. Należy bowiem wspomnieć o średnio- i długoterminowym pozytywnym wpływie efektów integracji gospodarczej na takie determinanty jak: poziom zaawansowania technologicznego, konkurencyjność, klimat inwestycyjny, a w ostatecznym rozrachunku PKB kraju goszczącego. Estymacja przytoczona przez Petera Grasmanna wskazuje, że w latach 2000-2004 wpływ procesów integracyjnych na wzrost PKB w nowych państwach członkowskich winien oscylować wokół wartości 0,7% PKB. W okresie 2005-2009 oddziaływanie to miałoby wzrosnąć do poziomu 1,4-2,7%.
Oczywiście nie do zakwestionowania jest fakt wpływu procesów integracyjnych na wzrost kosztu siły roboczej w krajach EŚW, co może zniechęcać przedsiębiorców zagranicznych do podejmowania inwestycji w relatywnie pracochłonnych sektorach. Jednocześnie należy się spodziewać, że wzrost zawansowania technologicznego oraz progres w zakresie produktywności siły roboczej w państwach EŚW będzie wynagradzał obniżenie poziomu inwestycji wymagających nisko wykwalifikowanych pracowników. Symptomy takiego rozwoju sytuacji można zaobserwować m.in. w Polsce.
W literaturze przedmiotu spotyka się odmienne koncepcje dotyczące rozważanego w niniejszym artykule problemu. Jedne akcentują bezsprzeczny wpływ integracji na wzrost napływu inwestycji bezpośrednich. Inne natomiast głoszą, iż pogłębianie procesów integracyjnych w UE pełni tylko rolę katalizatora napływu BIZ. Innymi słowy przyspiesza decyzje inwestorów, nie wpływając jednocześnie na ich poziom w długim okresie. Za najbardziej zasadne trzeba jednak uznać podejście pośrednie. Akcentuje ono trzy główne determinanty inwestycji zagranicznych w UE:
[zob. J. Witkowska, Bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Europie Środkowowschodniej. Próba interpretacji na gruncie teorii bezpośrednich inwestycji zagranicznych i teorii integracji].
Dopiero oddziaływanie tych trzech grup determinant, ich odpowiednia konfiguracja skłaniają inwestorów do podjęcia decyzji o zrealizowaniu BIZ. Określenie znaczenia każdego z tych czynników wymagałoby zdezagregowania analizy do poziomu poszczególnych przedsiębiorstw, co jest w praktyce niemożliwe. Co więcej trzeba podkreślić, że procesy integracyjne oprócz bezpośredniego wpływu na BIZ mogą oddziaływać na nie pośrednio poprzez zmiany dotyczące samych inwestorów oraz charakterystyk branż. Taki stan rzeczy z całą pewnością jeszcze bardziej komplikuje dokładne określenie udziału integracji europejskiej w napływie BIZ.
Nie neguje to jednak faktu, że pozytywne oddziaływanie procesów integracyjnych na tę formę kapitału jest oczywiste. Wykazanie tego wymaga analizy o charakterze wielopłaszczyznowym (uwzględniającej efekty bezpośrednie, jak i pośrednie), posiadającej szerszy kontekst i nie koncentrującej się wyłącznie na okresie poakcesyjnym, gdyż bezpośredni efekt integracyjny w zakresie BIZ został już w dużej mierze zdyskontowany w latach 90. Właśnie tych elementów zabrakło w opracowaniu Economist Intelligence Unit.
Kierując się doświadczeniem Hiszpanii, Portugalii i Grecji należy zauważyć, że bezpośrednie oddziaływanie procesów integracyjnych na napływ BIZ do państw Europy Środkowo-Wschodniej powinnno ulegać ograniczeniu. Taki rozwój sytuacji byłby bowiem rezultatem coraz większej zbieżności potencjalnego i rzeczywistego wolumenu skumulowanych inwestycji bezpośrednich. Innymi słowy uruchomiony m.in. przez znoszenie barier handlowych proces dostosowywania się realnej wartości zlokalizowanych w EŚW inwestycji bezpośrednich do wartości modelowej (oczekiwanej na podstawie charakterystyki ekonomicznej państw tego regionu opartej m.in. na ich PKB, liczbie ludności, koszcie siły roboczej) musi się kiedyś zakończyć. Gdy kraje EŚW osiągną poziom skumulowanych inwestycji zbliżony do tego jaki charakteryzuje podobne państwa funkcjonujące w gospodarce otwartej, wówczas napływ BIZ będzie determinowany już tylko wyłącznie przez takie czynniki jak potencjał gospodarczy mierzony poprzez PKB per capita, realne koszty pracy, polityka ekonomiczna, stan infrastruktury, standardy biznesowe. Bez trudu można zauważyć, że tego typu determinanty kształtowane są w długim okresie również przez efekty integracji gospodarczej (przykładowo: wzrost konkurencji wpływa na wzrost produktywności siły roboczej i w konsekwencji zwiększa dochód narodowy będący jednym z niezwykle ważnych motywów dla podjęcia BIZ). Zatem trzeba skonstatować, iż bezpośrednie oddziaływanie procesów integracyjnych powinno zostać całkowicie zastąpione przez długoterminowy wpływ UE na strumienie BIZ do Europy Środkowo-Wschodniej. Odpowiedź na pytanie czy taka sytuacja ma już miejsce nastręcza trudności. Związane jest to z niezgodnością wyników badań dotyczących poziomu skumulowanych BIZ w EŚW w stosunku do wartości oczekiwanej.
Post Integracja gospodarcza a BIZ pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Korzyści i koszty wzrostu płacy minimalnej pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Wynagrodzenie minimalne ma na celu gwarantować podstawę bytu pracowników przeciwdziałając ich wyzyskowi. Za interesujący należy uznać fakt, iż w Unii Europejskiej tego rodzaju gwarancja nie jest rozwiązaniem stosowanym przez wszystkie państwa członkowskie w formie ustawowego wyznaczenia minimalnego poziomu płacy dla całej gospodarki. W przypadku Austrii, Danii, Finlandii, Niemiec, Szwecji, Włoch oraz Cypru mamy do czynienia z różnego rodzaju porozumieniami kształtującymi dolny pułap wynagrodzeń w poszczególnych branżach. Na podstawie danych Eurostatu można stwierdzić, że zróżnicowanie stawek płacy minimalnej w UE jest duże. Najwyższy poziom uposażenia oferuje Luksemburg (1503 euro miesięcznie w 2006 r.). Na drugim biegunie- co zrozumiałe- plasują się Bułgaria i Rumunia (odpowiednio 81 i 90 euro). Pozycja Polski (234 euro) nie jest imponująca, aczkolwiek w porównaniu do niektórych nowych państw członkowskich nie budzi kontrowersji. Wysokość płacy minimalnej w naszym kraju stanowi około 35 % średniego wynagrodzenia. W przypadku wielu państw UE analogiczny udział oscyluje w granicach 40 % ( w Luksemburgu i Irlandii około 50 %).
Perspektywa ponad 2,5-krotnego wzrostu płacy minimalnej w Polsce budzi niepokój szerokiego grona ekonomistów. Istota obaw tkwi w przekonaniu, iż podniesienie wynagrodzenia minimalnego skutkować będzie wzrostem kosztów produkcji i świadczenia usług. W konsekwencji – posługując się nomenklaturą z zakresu mikroekonomii – marginalny koszt pracy przewyższy wartość marginalnego produktu pracy. To z kolei będzie oznaczało zaprzestanie dodatkowego zatrudniania, a nawet rozpoczęcie jego redukcji. Zaprezentowana wyżej sekwencja skutków podwyżki wynagrodzenia minimalnego uderzy przede wszystkim w osoby nie posiadające doświadczenia zawodowego (np. absolwentów) oraz w pracowników nie wykwalifikowanych. Głównie oni bowiem stanowią grupę zatrudnionych, do której odnosi się kategoria płacy minimalnej (około 4% ogółu pracujących). Firmy, których działalność opiera się m.in. na tego typu sile roboczej, nie będą zainteresowane pozyskiwaniem kolejnych pracowników, a wręcz przeciwnie mogą zacząć rozważać zmniejszenie liczebności załogi. Oczywiście nietrudno sobie wyobrazić, iż w obliczu znaczącego wzrostu wynagrodzeń pracowników nie wykwalifikowanych nastąpi presja na podwyżkę płac ze strony personelu wyższego szczebla, i to nie tylko w firmach wypłacających minimalne wynagrodzenie. To z kolei będzie kolejnym czynnikiem wpływającym na wzrost jednostkowego kosztu pracy i tym samym na obniżenie konkurencyjności na rynku.
Negatywne konsekwencje ustanowienia płacy minimalnej na relatywnie wysokim poziomie mogą być w pewnym stopniu absorbowane w okresie prosperity (choć i tak stanowią spory balast). Inaczej wygląda sytuacja w czasie pogorszenia się koniunktury na rynku. W takim wypadku przedsiębiorstwa chcąc zredukować koszty zmniejszają zatrudnienie zwiększając tym samym bezrobocie. Dzieje się tak, gdyż ograniczeniu podlega mechanizm elastycznych płac. Spadający popyt na dobra w czasie dekoniunktury przyczynia się do obniżki ich cen. Przedsiębiorstwo powinno w takim okresie obniżyć wynagrodzenia swoim pracownikom, aby utrzymać poziom produkcji i nie dopuścić do zwolnień. Skala redukcji (elastyczności) uposażeń jest jednak ograniczona przez płacę minimalną- tym bardziej , im owa płaca jest wyższa. Jak łatwo zauważyć, w przypadku firm działających głównie w oparciu o nisko wykwalifikowaną siłę roboczą wysokie wynagrodzenie minimalne może stać się przysłowiowym „gwoździem do trumny” w okresie spowolnionego wzrostu gospodarczego. Może ono również skutecznie blokować napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych do Polski.
Jak zostało ukazane wyżej, podwyższona płaca minimalna może skutkować ograniczeniem podaży dóbr i usług. To z kolei – przynajmniej w krótkim okresie – grozi wzrostem cen i tym samym zdynamizowaniem inflacji. Poza tym trzeba pamiętać, że wynagrodzenie minimalne jest swoistym punktem odniesienia dla innych pensji w sektorze prywatnym i budżetowym, jak również dla wielu świadczeń publicznych. Tak więc widać, że wysoki poziom płacy minimalnej może stanowić nie tylko impuls inflacyjny, lecz również być istotnym źródłem problemów budżetowych ze wszystkimi tego negatywnymi następstwami.
Należy także zaakcentować kolejny negatywny aspekt pokaźnego wzrostu stawki płacy minimalnej. Rzecz dotyczy zasadniczej relacji pomiędzy wzrostem produktywności pracy i jej ceną. Owa relacja winna mieć charakter pozytywny. Wzrost wynagrodzenia – ceteris paribus – powinien być rezultatem progresu w zakresie wydajności pracy. Mając na uwadze fakt stosunkowo niewielkiej produktywności nie wykwalifikowanej części zatrudnionych, trzeba stwierdzić, że w przypadku drastycznej podwyżki wynagrodzenia minimalnego wspomniana zależność zostałaby zakłócona.
Oceniając wpływ wysokiej płacy minimalnej na rynek pracy, a ściślej rzecz ujmując na poziom realnego bezrobocia należy przypuszczać, że może być on nieduży. Wiele zwolnionych pracowników może bowiem zostać zatrudnionych w szarej strefie. To samo tyczy się osób dopiero poszukujących pracy. Tak więc wzrost nominalnego, ukazywanego w oficjalnych statystykach bezrobocia nie będzie obrazował rzeczywistych skutków wynagrodzenia minimalnego dla rynku pracy. Wbrew twierdzeniom niektórych ekonomistów nie uznałbym jednak zjawiska powiększania się szarej strefy za pożądany kierunek rozwoju polskiej gospodarki.
Potencjalną korzyścią ustanowienia relatywnie wysokiej płacy minimalnej może być – w opinii zwolenników tej koncepcji – wzrost produktywności siły roboczej. Innymi słowy, pracodawcy będą starali się zrekompensować wzrost uposażeń wyższą wydajnością swoich pracowników. To myślenie jest nieco naiwne, oparte często na założeniu, że o wydajności czynnika pracy decydują sami pracownicy. Tym czasem niebagatelną rolę odgrywa tu techniczne uzbrojenie pracy wymagające dodatkowych inwestycji, a więc również kosztów i czasu (często zbyt długiego czasu, nie pozwalającego uniknąć zwolnień). Oczywiście za pozytywny przejaw należy uznać wzrost inwestycji. Jednakże może się okazać, że dodatkowe nakłady kapitału przyczynią się do zmniejszenia udziału pracowników w produkcji na rzecz różnego rodzaju maszyn i tym samym do wzrostu bezrobocia. Poza tym, czy nie lepiej zachęcać przedsiębiorców do dokonywania inwestycji w inny sposób (np. za pomocą ulg) przy zachowaniu niskiej płacy minimalnej? Myślę, że tego typu rozwiązanie przyniosłoby lepsze rezultaty w zakresie wzrostu konkurencyjności naszego kraju.
Często jako pozytywny aspekt wyższego wynagrodzenia minimalnego wymienia się także wzrost popytu konsumpcyjnego. Efekt ten powinien mieć jednak charakter krótkoterminowy. Jak już zostało wspomniane, płaca minimalna może przyczynić się do wielu niekorzystnych tendencji po stronie podażowej rynku, co w dłuższym czasie z całą pewnością odbiłoby się również na popycie globalnym.
Inną zaletą płacy minimalnej – z którą wyjątkowo trudno się nie zgodzić przynajmniej na gruncie teoretycznym – jest rola jaką może ona odegrać w sytuacji monopsonu na rynku pracy. W przypadku tego typu struktury rynkowej dane przedsiębiorstwo (lub kartel pracodawców) ustala wynagrodzenie na poziomie niższym niż miałoby to miejsce na doskonale konkurencyjnym rynku pracy. Ustalenie wynagrodzenia minimalnego na poziomie zbliżonym do równowagi rynkowej przeciwdziałałoby tego typu niekorzystnym tendencjom.
Dotychczas zostały przeanalizowane różne profity i koszty związane z podwyższeniem minimalnej, gwarantowanej stawki płacy. Jednakże warto przez chwilę zastanowić się, czy w obecnych warunkach stawka może ulec radykalnemu obniżeniu lub nawet całkowitemu zniesieniu? Przy działającym obecnie systemie zasiłków tego typu rozwiązanie mogłoby pogłębić zjawisko bezrobocia. Jeżeli bowiem pensja obniżyłaby się do poziomu zasiłku to jej „realna” wartość dla pracownika (wysokość pensji- wysokość zasiłku) wyniosłaby zero. Tym samym pracownicy nie mieliby żadnego bodźca do kontynuowania pracy (częstokroć taki bodziec nie działa nawet przy stosunkowo niewielkich dodatnich „realnych” wartościach płacy).
Podsumowując należy stwierdzić, iż zdecydowana większość argumentów kwestionuje radykalne podnoszenie płacy minimalnej, a nawet przemawia za koniecznością jej wyeliminowania. Redukcja (czy też likwidacja) minimalnego wynagrodzenia wymagałaby jednak szeregu zdecydowanych działań polegających na obniżeniu pozapłacowych kosztów pracy, uelastycznieniu rynku pracy, a także zweryfikowaniu działalności systemu świadczeń dla bezrobotnych. W warunkach funkcjonowania płacy minimalnej bardzo rozsądny wydaje się być postulat o jej zróżnicowaniu regionalnym. Realizacja tego rodzaju koncepcji byłaby istotnym elementem aktywizacji gospodarczej m.in. wschodnich regionów Polski.
Post Korzyści i koszty wzrostu płacy minimalnej pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Analiza ekonomiczna problemów służby zdrowia pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Problemy, z którymi boryka się polska służba zdrowia można obrazowo przedstawić za pomocą kategorii ekonomicznych – popytu i podaży. Jeśli chodzi o stronę popytową to mamy tu do czynienia z nadmiernym zapotrzebowaniem na usługi lekarskie. Innymi słowy popyt jest tutaj w zasadzie nieograniczony. Poza składką na ubezpieczenie zdrowotne, za usługi medyczne nie trzeba uiszczać żadnej kwoty- oczywiście pomijam tu kwestię prywatnych świadczeń oraz korupcję o czym za chwilę. Taki stan rzeczy w sposób naturalny wyzwala pokusę nadmiernego, nie uzasadnionego względami zdrowotnymi korzystania z tego typu usług. W debacie publicznej pojawia się pogląd, że dla ludzi w podeszłym wieku odwiedziny u lekarza pełnią często rolę wizyty o charakterze towarzyskim. Czasami nie sposób oponować przeciwko tak postawionej tezie. W związku z powyższym mamy do czynienia z permanentnym niedoborem funduszy przeznaczanych na ochronę zdrowia. Pewnego rodzaju panaceum mogłoby być wprowadzenie niewielkich, symbolicznych opłat za usługi, co zredukowałoby nieuzasadnione wizyty u lekarza. Jednakże zasadnicze działanie reformatorskie powinno opierać się na ustanowieniu koszyka gwarantowanych świadczeń medycznych reglamentującego wydatki pokrywane z kasy państwowej. Część popytu na bardziej wyrafinowane i ekskluzywne usługi byłaby zaspokajana na podstawie prywatnych polis. Dotychczasowy brak takowego koszyka to swoiste kuriozum.
Problemy polskiego systemu opieki zdrowotnej mają swoje źródło także w czynnikach o charakterze podażowym. Niski poziom konkurencji między placówkami medycznymi, zbyt duża ilość szpitali, w niektórych regionach (patrz Wrocław), nieefektywne zarządzanie wydatnie przyczyniają się do złej sytuacji służby zdrowia w naszym kraju. W tym zakresie reforma powinna polegać na prywatyzacji placówek medycznych, co niewątpliwie przyczyniłoby się do wzrostu konkurencji, efektywności gospodarczej oraz jakości świadczonych usług, a także redukcji zadłużenia będącego olbrzymim problemem dla wielu polskich szpitali. Oczywiście proces prywatyzacji powinien ominąć placówki o charakterze strategicznym, pełniące w Polsce unikatową rolę i nie mające odpowiednich substytutów. Takich jednostek jest jednak niewiele.
W wersji bardziej ortodoksyjnej usługi mogłyby być wykupywane bezpośrednio przez pacjentów. Składka ubezpieczeniowa zostałaby obniżona i w całości przeznaczona na finansowanie świadczeń bardzo drogich (takich jak np. różnego rodzaju przeszczepy, terapie nowotworowe), a także wydatków na podstawowe leczenie ludzi bezrobotnych, niepełnosprawnych ,itp. Ten wariant w dzisiejszych realiach uznaję jednak za mało prawdopodobny. Dlatego też warto rozważyć płynące ze strony różnych ekspertów propozycje przywrócenia kas chorych i sprywatyzowania przynajmniej części z nich. Mielibyśmy tu do czynienia ze swoistym wzrostem konkurencji między placówkami medycznymi stymulowanym przez wzrost konkurencji między ubezpieczycielami. W tym kontekście pojawiają się propozycje utworzenia systemu bonów ubezpieczeniowych- obejmujących podstawowy zakres świadczeń-, które „wędrowałyby” wraz z pacjentem.
Połączenie koszyka gwarantowanych świadczeń medycznych z prywatyzacją w sektorze ochrony zdrowia przyniosłoby wzrost poziomu ubezpieczeń o charakterze prywatnym- obejmujących usługi spoza koszyka. Biorąc pod uwagę fakt, że przy obecnym systemie rośnie liczba prywatnych polis ubezpieczeniowych (nie stanowiących już dzięki rosnącej konkurencji niemożebnego wydatku), a także uwzględniając wysoki poziom korupcji (obalającej mit całkowicie bezpłatnej służby zdrowia) nie należy demonizować takiego biegu spraw.
Jak już wspomniałem implementacja wyżej zaprezentowanych sugestii z całą pewnością nie służy pomnażaniu kapitału politycznego. Propozycje stosunkowo niewielkich reform w postaci wprowadzenia symbolicznych opłat za usługi medyczne budzą oburzenie dużej części społeczeństwa. Dlatego też ich wdrażanie wymaga polityków dbających o długookresowy interes kraju, polityków potrafiących przez jakiś czas iść pod prąd oczekiwań nawet dużych i wpływowych grup.
Post Analiza ekonomiczna problemów służby zdrowia pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Otwarty rynek pracy – korzyści i zagrożenia pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Wraz z postępującym rozwojem ekonomicznym następuje zmiana jakościowa gospodarki danego kraju. Mniejsze znaczenie w tworzeniu PKB odgrywać zaczyna tzw. sektor I- czyli w dużej mierze rolnictwo. Wagę zyskują zaś przemysł przetwórczy i wymagające coraz większego zasobu wiedzy usługi. Jednocześnie mamy do czynienia ze wzrostem produktywności siły roboczej-związanym zarówno z napływem kapitału, jak i podnoszeniem kwalifikacji przez pracowników-co z kolei stymuluje wzrost płac i dochodów do dyspozycji ludności. Powyższe procesy powodują, iż w krajach uprzemysłowionych spada podaż pracowników zainteresowanych podjęciem relatywnie niskopłatnych zajęć- np. w rolnictwie lub usługach nie wymagających kwalifikacji (często jest to także pokłosiem rozbudowanego systemu zasiłków dla bezrobotnych). Aby zapełnić tę lukę można otworzyć granice dla imigrantów. Tym sposobem doprowadza się do wzrostu PKB w ujęciu bezwzględnym. Jednakże- jak twierdzą niektórzy ekonomiści- napływ zagranicznej siły roboczej nie zwiększa dobrobytu mieszkańców mierzonego poprzez PKB per capita. Nie można zgodzić się z taką konstatacją. Względnie tańsi pracownicy zagraniczni stwarzają konkurencję na rynku, co obniża koszty pracy, bądź spowalnia ich wzrost i tym samym wzrost cen. To z kolei przyczynia się do wzrostu siły nabywczej mieszkańców oraz wzrostu konkurencyjności gospodarki państwa, które zliberalizowało swój rynek pracy. W długim okresie powinno to wpływać pozytywnie na przyrost PKB na głowę obywatela, jak również zwiększać poziom zadowolenia konsumentów mogących korzystać np. z tańszych usług.
Zagraniczni pracownicy przyczyniają się do wzrostu bazy podatkowej i tym samym wpływów do budżetu. Jednakże ten profit dla gospodarki państwa goszczącego może być niwelowany przez korzystanie przez imigrantów ze świadczeń socjalnych. Zdecydowanie większe znaczenie ma fakt, iż obcokrajowcy zapełniają lukę wynikającą z faktu starzenia się społeczeństwa –co jest immanentną cechą państw europejskich. Uzupełniając niedobory kadrowe w niektórych branżach, gałęziach wspomagają oni jednocześnie system ubezpieczeń społecznych kraju goszczącego, przynajmniej w krótkim okresie. Oczywiście w gorszej sytuacji jest państwo macierzyste pracowników emigrujących. W przypadku sytemu repartycyjnego (np. I filar w Polsce) może doprowadzić to do jego niewypłacalności.
Korzyści o charakterze makroekonomicznym jakie uzyskuje państwo przyjmujące pracowników zagranicznych idą niejednokrotnie w parze z negatywnymi konsekwencjami na poziomie mikroekonomicznym. Wiąże się to z faktem, że stosunkowo tania siła robocza w postaci imigrantów pozbawia czasami pracy autochtonów, a także przyczynia się do wydatnego spadku ich dochodów na skutek konkurencji na rynku pracy.
Powyższe skutki prowadzą najczęściej do wrogiego nastawienia w stosunku do obcokrajowców i w konsekwencji do niepokojów społecznych. Coraz liczniejsze incydenty związane z atakami na Polaków w Wielkiej Brytanii wydają się potwierdzać tak postawioną tezę.
Należy także zwrócić uwagę na inny problem związany z emigracją zarobkową. Napływ pracowników zagranicznych zakrojony na szeroką skalę może mieć implikacje w postaci zmian o charakterze kulturowym. Otwarcie rynków pracy UE np. na pracowników tureckich- zdaniem części analityków- może przyczynić się w długim okresie do dominacji islamu nad szeroko pojętą kulturą chrześcijańską.
Sięgając do doświadczeń takich państw jak Stany Zjednoczone, czy też Niemcy wypada stwierdzić, że pozytywne skutki napływu obcej siły roboczej przeważają negatywne konsekwencje tego zjawiska. W związku z powyższym jak najbardziej przychylnie należy podchodzić do projektu otworzenia polskiego rynku pracy dla pracowników z Ukrainy, Białorusi, a także państw azjatyckich – szczególnie w obliczu masowego exodusu polskich specjalistów z branży budowlanej.
Post Otwarty rynek pracy – korzyści i zagrożenia pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Podatek liniowy – polemika z Piotrem Kuczyńskim pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Piotr Kuczyński przewiduje, iż wprowadzenie podatku liniowego zamiast ograniczyć szarą strefę przyczyni się do jej powiększenia. Ma to wynikać z faktu, że
(…) po zrezygnowaniu z podatku progresywnego znikną wszelkie ryczałty podatkowe i tym podobne uproszczone rozwiązania.
Podatek liniowy w sektorze przedsiębiorstw funkcjonuje w Polsce w formie opcjonalnej już od kilku lat i jako żywo nie spowodował wyeliminowania karty podatkowej, czy tez ryczałtu. Choć ostatnimi czasy pojawiły się zakusy , żeby zlikwidować tego typu sposoby uproszczonego rozliczania się z fiskusem.
Połączenie podatku liniowego z ustaleniem jego stawki na poziomie równym lub niższym od dotychczasowej efektywnej stawki dla firm (względnie osób fizycznych) może stanowić zachętę do legalizacji działalności gospodarczej, czy też ujawnienia dochodów z pracy. Wzrost rentowności zalegalizowanej firmy połączony z potencjalnym kosztem konsekwencji łamania prawa mogą przewyższyć korzyści z niepłacenia danin oraz braku rachunkowości.
Poza tym redukcji ulegają koszty firm (a także osób prywatnych) związane z rozliczaniem podatków w skomplikowanym, pełnym ulg i wyjątków systemie progresywnym. Jak łatwo się domyślić, transparentny i prosty system podatkowy stanowi znaczący bodziec do powstawania nowych inwestycji, w tym zagranicznych. Potwierdzają to liczne ankiety przeprowadzane wśród przedsiębiorców. Rosnące inwestycje są z całą pewnością jednym z komponentów wzrostu gospodarczego. Piotr Kuczyński wyklucza jednak możliwość wpływu podatku liniowego na progres ekonomiczny. Nie jest moją intencją przecenianie znaczenia tej formy opodatkowania jako stymulatora wzrostu PKB, jako swoistego ekonomicznego złotego środka. Sądzę natomiast, że powiązanie tego rodzaju daniny z wydatną redukcją jej stawki będzie pozytywnie oddziaływać na dynamikę polskiej gospodarki. W przypadku podatku PIT doprowadzi to do obniżenia kosztów pracy, co z kolei zwiększy konkurencyjność przedsiębiorstw ze wszelkimi dobrymi tego konsekwencjami.
Odejście od progresji podatkowej – zdaniem Pana Piotra – spowoduje, że
(…) szefowie firm z przyjemnością będą wypłacali sobie bardzo duże wynagrodzenia, (…) w firmach pieniędzy ubędzie, a to może zadziałać nawet anty-rozwojowo.
Nie sądzę. Rosnąca konkurencja związana z członkostwem w UE oraz postępująca globalizacja wymuszają na przedsiębiorstwach konkurowanie między sobą. Myślę więc, że przynajmniej część „nowego” zysku przeznaczana będzie na inwestycje pozwalające na poprawę pozycji na rynku. Nawet, jeżeli tak nie jest i nie będzie to dodatkowe zyski , dodatkowy przyrost wynagrodzenia netto powinny stymulować gospodarkę poprzez wzrost konsumpcji i/lub oszczędności, które są podstawą nowych przedsięwzięć inwestycyjnych. Oczywiście można wyobrazić sobie sytuacje, że dodatkowe środki finansowe spożytkowane zostaną na dobra importowane. Wysoce prawdopodobne jest jednak , że przynajmniej ich część zasili polską gospodarkę.
„Problem w tym, że dziewięćdziesiąt procent konsumentów zyska bardzo niewiele, a ja uważam, że praktycznie nic.”
Kolejny cytat z analizowanego artykułu. Należy się z nim zgodzić, pod warunkiem , że stawka podatku liniowego będzie na wyższym poziomie niż efektywna stawka PIT’u dla pierwszego progu podatkowego. Taka sytuacja jest bardzo prawdopodobna przy rozdętych wydatkach budżetowych. Ustalenie wspomnianej stawki na poziomie niższym zwiększy z cała pewnością siłę nabywczą ludności- także tej najbiedniejszej. A więc kluczem dla korzystnego wpływu podatku liniowego (od firm jak i osób fizycznych) stają się cięcia w zakresie wydatków państwa.
Dalej następuje stwierdzenie:
(…) w Polsce rozziew między zamożnymi a całą resztą jest olbrzymi. Wprowadzenie podatku liniowego zwiększy dysproporcje doprowadzając do jeszcze większych napięć społecznych.
Szanuję zdanie Autora. Również reprezentuję pogląd, że w sytuacji kiedy podatek liniowy miałby ograniczyć siłę nabywczą biedniejszej części społeczeństwa to należałoby go nie wprowadzać, bądź zmodyfikować poprzez ulgi (co wypaczyłoby jego sens). Z drugiej strony trzeba zauważyć, że to właśnie różnice w dochodach są jednym z czołowych bodźców rozwoju gospodarczego.
Na końcu zaś Piotr Kuczyński pyta:
Skoro odkryliśmy taką doskonałą metodę na pobudzenie gospodarki to dlaczego jedynie karły gospodarcze ją wprowadzają?
Należy jeszcze raz wyraźnie podkreślić – podatek liniowy nie jest panaceum w cudowny sposób uzdrawiającym gospodarkę i kierującym ją na drogę wiecznej szczęśliwości – czytaj wysokiego, zrównoważonego wzrostu. Wprowadzenie tej konstrukcji podatkowej umieściłbym dopiero na trzecim miejscu na liście działań dążących do poprawy sytuacji gospodarczej kraju. Na pierwszym znalazłyby się reformy zmierzające do poprawy klimatu gospodarczego Polski (chodzi tu m.in. o usprawnienie orzecznictwa w zakresie spraw gospodarczych, ukrócenie biurokracji, ograniczenie korupcji, itp.). Na drugim miejscu uplasowałaby się zaś redukcja stawek podatkowych CIT, PIT oraz VAT. Jak więc widać z zaprezentowanej hierarchii nie jest moim zamiarem ślepo gloryfikować tego rodzaju daniny publicznej.
Post Podatek liniowy – polemika z Piotrem Kuczyńskim pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Podatek liniowy pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>
Po pierwsze, podatek liniowy pozwala realizować koncepcję sprawiedliwości społecznej na poziomie wydatków budżetowych a nie dochodów obywateli i firm. Rzecz polega na tym, iż osoby poszkodowane przez los wspomagane są przez państwo dzięki redystrybucyjnej roli budżetu. Jednocześnie obywatele (przedsiębiorstwa) o wyższych uposażeniach (dochodach) nie są „karani” – poprzez progresję podatkową – za swoją wiedzę, umiejętności, pracowitość, innowacyjność, wyższą wydajność itp., co nie podcina im skrzydeł do dalszych działań.
Po drugie, podatek liniowy ogranicza biurokrację. Z tym faktem z kolei wiąże się zmniejszenie kosztów funkcjonowania aparatu skarbowego, czyli zmniejszenie wydatków budżetowych. Poza tym redukcji ulegają koszty firm (a także osób prywatnych) związane z rozliczaniem podatków w skomplikowanym, pełnym ulg i wyjątków systemie progresywnym. Jak łatwo się domyślić, transparentny i prosty system podatkowy stanowi znaczący bodziec do powstawania nowych inwestycji, w tym zagranicznych. Potwierdzają to liczne ankiety przeprowadzane wśród przedsiębiorców. Rozliczenie staje się nieskomplikowaną, krótką procedurą. Niewątpliwie najbardziej poszkodowaną grupą na skutek wprowadzenia klarownego systemu podatkowego stają się doradcy podatkowi.
Po trzecie, implementacja podatku liniowego wiąże się zazwyczaj z redukcją obciążeń fiskalnych – przynajmniej dla części społeczeństwa – co hamuje rozwój szarej strefy, a także ogranicza bezrobocie.
Aby zoptymalizować wpływ podatku liniowego na gospodarkę państwa, należy ustanowić jego stawkę na poziomie równym lub niższym od dotychczasowej efektywnej stawki dla osób (względnie firm) znajdujących się w pierwszym progu podatkowym. Jeżeli tak nie jest to trzeba czasowo zmodyfikować system o ulgi, które zrekompensują uboższej części społeczeństwa spadek siły nabywczej. Biorąc pod uwagę fakt, iż w Polsce 95 % obywateli „wpada” w pierwszy próg podatkowy można wyobrazić sobie, jakie negatywne konsekwencje miałoby ustanowienie podatku liniowego np. na poziomie 22 % (przy stawce efektywnej w granicach 13-15 %). Spadek popytu konsumpcyjnego na pewno znalazłby odzwierciedlenie w niższym wzroście gospodarczym naszego kraju.
Podatek liniowy jest konstrukcją godną uwagi. Nie należy przeceniać jego wpływu na wzrost gospodarczy kraju, aczkolwiek warto uwzględnić wiele pozytywnych walorów, które bez wątpienia posiada. Trzeba wspomnieć także o bardzo ważnym warunku wprowadzenia relatywnie niskiego podatku liniowego – mianowicie o stosunkowo niewysokim poziomie wydatków publicznych. Przykładowo, wprowadzenie w Polsce podatku liniowego na poziomie 12 % – ceteris paribus – przy uwzględnieniu faktu, że prawie 50 % wpływów z podatku dochodowego pochodzi od osób z II i III progu podatkowego, oznaczałoby nieuniknioną katastrofę finansów publicznych. Powinno się więc podkreślić jeszcze raz, iż obniżeniu podatków towarzyszyć musi redukcja wydatków budżetowych.
Post Podatek liniowy pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Czy warto obniżać podatki? pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>
Wśród licznych przedwyborczych obietnic głoszonych ze swadą przez różnych polityków, można odnaleźć postulat redukcji stawek podatkowych. Również znakomita część ekonomistów i ludzi parających się działalnością gospodarczą jak mantrę powtarza zdanie o konieczności redukcji obciążeń fiskalnych. Jakie korzyści dla gospodarki przynosi więc obniżka podatków na poziomie sektora przedsiębiorstw? W mojej opinii wśród najważniejszych profitów można wymienić:
Jakie zaś skutki dla gospodarki przynosi redukcja danin od osób fizycznych? Wymieniłbym tu przede wszystkim:
Konkluzja jest więc prosta: warto redukować obciążenia fiskalne. Musi jednakże istnieć odpowiednie pole do przeprowadzenia tego typu operacji. Pole to wyznacza oczywiście poziom dokonywanych przez państwo wydatków. Wyższe wydatki niż dochody budżetowe powodują powstawanie deficytu budżetowego, co z kolei implikuje narastanie długu publicznego ze wszystkim negatywnymi jego reperkusjami. Wnioski dla polityki gospodarczej są więc klarowne i oczywiste. Jak pokazuje jednak praktyka gospodarcza wdrożenie ich w życie bywa niezwykłym wyzwaniem – wyzwaniem dla najodważniejszych przedstawicieli klasy politycznej.
Post Czy warto obniżać podatki? pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Jak „zakotwiczyć” inwestycje zagraniczne? pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Analizując wspomniane wyżej raporty bez trudu można dostrzec, że przodują tu m.in. Chiny i Indie – kraje wykorzystujące przede wszystkim swój potencjał w postaci niskich kosztów pracy. Czy zatem niewysokie pensje mogą być motywem stanowiącym solidną „kotwicę” dla inwestorów zagranicznych? Zdecydowanie nie. Niejako potwierdza to osiemnaste miejsce Polski w przytoczonym rankingu AT Keaney dotyczącym sektora usług offshoringowych. Ta stosunkowo odległa pozycja może wynikać z faktu postępującego rozwoju Polski, co znajduje odzwierciedlenie w rosnącej wydajności, a także wzroście płac. Rosnące pensje- co zrozumiałe- pogarszają pozycję konkurencyjną naszego kraju na tej niwie. Rezultatem takiego procesu może być zjawisko przenoszenia relatywnie pracochłonnych inwestycji (takich jak chociażby call centers) do innych państw. Nie trzeba szukać daleko. Bułgaria, Rumunia czy też Ukraina tworzą silną konkurencję w tej dziedzinie. Podobny efekt może przynieść próba przyciągania i utrzymywania inwestorów przy zastosowaniu różnego rodzaju zachęt finansowych. Taki błąd popełniła m.in. Portugalia, gdzie szczodrze obdarzano zagraniczne firmy (głównie amerykańskie i japońskie), które w późniejszym okresie skuszone innymi profitami decydowały się na delokalizację swojej działalności do innych państw.
W debacie pojawia się często stwierdzenie, iż należy stymulować napływ BIZ charakteryzujących się wysokim poziomem wartości dodanej, a więc inwestycji związanych z branżami odznaczającymi się dużą innowacyjnością i wysokim stopniem zaangażowanej wiedzy. Stąd też trzeba stawiać na podnoszenie poziomu kształcenia kadr, komercjalizacje rezultatów badań, upowszechnianie nowych technologii, etc. Powstające coraz liczniej w Polsce centra B+R mogą wskazywać na sukces pod tym względem. Jednakże kraje mniej zamożne „nie zasypiają gruszek w popiele”. Potencjał w postaci coraz bardziej wykwalifikowanej siły roboczej oraz coraz bardziej innowacyjnych przedsiębiorstw w takich krajach jak rzeczone Bułgaria, Rumunia, a przede wszystkim Chiny i Indie pozwala przypuszczać, że również w przypadku centrów B+R oraz filii produkujących stosunkowo zaawansowane technologicznie produkty może dochodzić do delokalizacji na niekorzyść Polski.
Co zatem może być skutecznym środkiem „zakotwiczenia” inwestycji bezpośredniej w kraju? Sądzę, że taką rolę mogą spełniać klastry inwestycyjne. Polityka władz centralnych, a przede wszystkim regionalnych winna koncentrować się na powstawaniu obszarów, na których funkcjonować będą inwestorzy (polscy i zagraniczni) konkurujący, ale też współpracujący ze sobą. Tworzenie całego systemu powiązań pomiędzy przedsiębiorstwami , a także uczelniami i przedsiębiorstwami daje – w mojej opinii – bardziej wiarygodną gwarancję, że dana firma nie wycofa się z polskiego rynku. Oczywiście, jeżeli łańcuch zależności dotyczy przedsiębiorstw o wyższym poziomie know-how ,to „zakotwiczenie” będzie silniejsze. W związku z powyższym optymizmem powinien napawać fakt „rodzącego się” pod Wrocławiem klastru grupującego firmy związane z produkcją odbiorników LCD. Choć pracochłonny charakter inwestycji może burzyć spokój.
Mam świadomość, że decyzja o zrealizowaniu BIZ jest wypadkową szeregu determinant, motywów, czynników nie zawsze o charakterze ekonomicznym. Podobnie rzecz się ma w przypadku przenoszenia działalności gospodarczej w skali międzynarodowej. W niniejszym artykule chciałem jednakże uwypuklić te czynniki, które najczęściej przewijają się w debacie publicznej i dokonać (nieco syntetycznej) ich oceny.
Post Jak „zakotwiczyć” inwestycje zagraniczne? pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>