Post Studiuj na Stanford! pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Tej jesieni Stanford University rozpoczął nowy program otwartych i darmowych zajęć/wykładów. Każdy chętny może zapisać się na zajęcia z szeroko pojętej informatyki (computer science). Ekonomiści (z tytułami i ci dopiero na studiach) też znajdą tam coś dla siebie. Pomiędzy kryptografią i programowaniem ukrywa się bardzo ciekawy kurs z teorii gier.
Nie ma co czekać, trzeba się szybko rejestrować, bo zajęcia ruszają w styczniu 2012.
Post Studiuj na Stanford! pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Blog Roku 2008 pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Wysyłając SMS-a masz jednocześnie szansę wygrać aparat fotograficzny i bierzesz udział w akcji charytatywnej.
Post Blog Roku 2008 pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Zarobkowa emigracja lekarzy pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Czy zarobkowa emigracja lekarzy ma naprawdę aż tak negatywne konsekwencje, jak się większości wydaje? Badania na temat skutków masowej emigracji lekarzy i pielęgniarek z krajów afrykańskich wskazują, że w ostatecznym rozrachunku nie ma związku między większą emigracją pracowników służby zdrowia a pogorszeniem kondycji systemu opieki zdrowotnej kraju, który opuścili. Dzieje się tak dlatego, że (wbrew potocznym przekonaniom) są też pozytywne skutki tego procesu, które w ogólnym rozrachunku rekompensują straty. W debacie publicznej i politycznej mało kto jednak zwraca na to uwagę.
Kapur i McHale wymieniają 4 główne sposoby oddziaływania emigracji wykształconej kadry na dobrobyt w rozwijającym się kraju pochodzenia (those remaining behind, TRBs):
Emigracja zarobkowa, którą lekarze straszą polityków, a której boją się chorzy, z punktu widzenia całej gospodarki w dłuższej perspektywie nie jest wcale tak groźna, jak się wydaje. Co więcej, wspomniane już badania dotyczące krajów afrykańskich wskazują, że w najbliższym czasie nie tak łatwo będzie emigrację lekarzy powstrzymać. Okazuje się, że więcej lekarzy emigruje z bogatszych a nie biedniejszych krajów Afryki. Lepsza sytuacja finansowa i wyższy poziom edukacji ułatwiają emigrację. Z podobnym zjawiskiem możemy mieć do czynienia w Polsce.
Podsumowując: skala emigracji zarobkowej wśród lekarzy i pielęgniarek nie jest istotnym wskaźnikiem kondycji systemu opieki zdrowotnej w danym kraju. Zamiast skupiać się na pozornym problemie szukających lepszej pracy za granicą, trzeba skoncentrować się bezpośrednio na zasadach funkcjonowania służby zdrowia. To nie liczba emigrantów decyduje o poziomie opieki zdrowotnej tylko warunki, w jakich pracują ci, co zostali w kraju.
Post Zarobkowa emigracja lekarzy pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post O bankach, kredytach, tytułach i szczegółach pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>A to wszystko bzdura. Wystarczy przeczytać cały tekst, żeby zauważyć, że tytuł ma się nijak do treści artykułu i do projektu dyrektywy przyjętego przez Parlament Europejski.
Po pierwsze, nie ma mowy o żadnych karach. Po prostu usankcjonowana ma zostać możliwość pobierania przez banki opłat za wcześniejszą spłatę kredytu. Ale projekt zawiera limit. Banki nie będą mogły żądać więcej niż określono w projekcie. A czy ostatecznie będą pobierały opłaty? To się okaże dopiero w praktyce. Projekt nie nakazuje pobierania opłat przez kredytodawców, ani nie nakłada kar na kredytobiorców. O tym, czy opłaty będą i na jakim poziomie zadecyduje ostatecznie konkurencja na rynku.
Po drugie, opłaty za wcześniejszą spłatę kredytu mają dotyczyć tylko kredytów o stałym oprocentowaniu. W Polsce ten rodzaj kredytów nie cieszy się dużą popularnością klientów banków.
Drodzy dziennikarze i redaktorzy: więcej umiaru i precyzji!
PS. Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego Brad DeLong na swoim blogu prowadzi cykl wpisów mających zawsze ten sam tytuł: Why Oh Why Can’t We Have a Better Press Corps?
Post O bankach, kredytach, tytułach i szczegółach pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Proteza pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>IAAF nie zgodził się, by biegający na dwóch protezach sprinter z RPA Oscar Pistorius wystartował na igrzyskach w Pekinie. Według raportu IAAF protezy zbudowane z włókien węglowych dają Pistoriusowi przewagę nad innymi zawodnikami podczas biegu.
Zauważacie paradoks sytuacji? Paraolimpijczycy mają swoje zawody, bo nie są w stanie sprostać konkurencji zdrowych sportowców. A tu nagle osoba niepełnosprawna radzi sobie lepiej niż atleci. IAAF nie miała wyboru. Już widzę te nagłówki prasowe: mistrzem olimpijskim w sprincie został… człowiek bez nóg. A przed następnymi zawodami kolejka do dobrowolnych amputacji…
A gdzie w tym wszystkim ekonomia? Czasem z ust polityków padają zdania w stylu: wolna konkurencja to podstawa, ale najpierw konieczne jest wyrównanie szans. W praktyce kończy się to wspieraniem słabszych firm państwowych, czasową ochroną rynku krajowego, subsydiami eksportowymi. Tylko gdzie jest granica? Kiedy wsparcie słabszych przestaje służyć rozwojowi rynku, a zaczyna wypaczać konkurencję? Czy lepiej biegać szybciej na protezach, czy wolniej na własnych nogach?
Post Proteza pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Bon edukacyjny pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Ogromny zwolennikiem bonów edukacyjnych jest Gary S. Becker – znany amerykański ekonomista (noblista z roku 1992), który rozszerzył zakres badań ekonomicznych o problemy społeczne. W jednym ze swoich artykułów, zamieszczonym w polecanej już przeze mnie książce „Ekonomia życia„, tak pisze o efektach wprowadzenia we wszystkich szkołach czesnego finansowanego bonami:
Gdyby szkoły publiczne pobierały opłaty za czesne, rodziny uzależniałyby to, gdzie posłać swe dzieci, od relacji między jakością kształcenia a wysokością czesnego w szkołach prywatnych oraz dostępnych szkołach publicznych. To z kolei zwiększyłoby rywalizację pomiędzy sektorem prywatnym oraz wszystkimi szkołami publicznymi, a nie tylko tymi, w których uczą się uczniowie otrzymujący bony.
Taka rywalizacja o uczniów zmusiłaby szkoły publiczne do podwyższenia swego poziomu. System szkolnictwa wyższego w Stanach Zjednoczonych jest najlepszy na świecie, głównie dlatego, że rywalizacja pomiędzy prywatnymi college’ami a pobierającymi opłaty za czesne college’ami publicznymi poprawiła wyniki zarówno jednych, jak i drugich.
Nie wiem, czy propozycja rządu ma dotyczyć tylko szkół podstawowych, gimnazjów i liceów, czy może również szkół wyższych. Nie jestem pewien, czy akurat bony będą najlepszym rozwiązaniem. Zastanawiać się można, czy powinni je dostawać wszyscy uczący się, czy tylko najubożsi (tak proponuje Becker). Jako pracownik uczelni wyższej uważam jednak, że zmiana formy ich finansowania wyszłaby nam na dobre.
Studenci (i ich rodzice) nie powinni się bać wprowadzenia opłat za studia w sytuacji, gdy w jakiejś formie państwo pokrywa te płatności (w całości lub części). Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że obecny system finansowania rozmywa odpowiedzialność. Jeśli uczelnia dostaje dotacje (nawet uzależnione od ilości studentów) to w praktyce dnia codziennego przestaje dostrzegać związek między pojedynczym studentem a swoimi przychodami. W takiej sytuacji bardzo często studenci traktowani są jak zło konieczne: trzeba mieć więcej studentów, żeby mieć większe dochody, trzeba mieć więcej osób na studiach dziennych, żeby móc zwiększyć ilość studentów zaocznych itd. Pojednyczy student zazwyczaj się nie liczy. Nie ma prawa wymagać, bo za studia nie płaci. I choć w ostatecznym rozrachunku nie jest to stwierdzenie prawdziwe, praktyka je sankcjonuje.
Uważam, że chociażby w celu wprowadzenia zdrowszych relacji między studentami i uczelniami wyższymi warto zastosować taką formę finansowania, która uczyni ze studentów klientów korzystających z usług świadczonych przez uniwersytet czy politechnikę. Jest cena i jest klient, który ją płaci. Nieważne, czy ma bogatych rodziców, sponsora (w USA można mieć studia sfinansowane np. przez wojsko w zamian za kilka lat służby), czy bon edukacyjny od państwa. Płaci i ma prawo wymagać. A wymagający studenci są w interesie uczelni, bo poprawiają efektywność kształcenia i zmuszają do zmian organizacyjnych i rozwoju kadry.
Zainteresowanych tematem zachęcam do czytania bloga Beckera i Posnera. Można tam znaleźć m.in. ciekawe wpisy o zarządzaniu uniwersytetami, czy uczelniach działających jak dochodowe przedsiębiorstwa.
Post Bon edukacyjny pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Ekonomista jaki jest, każdy widzi pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Jacy są internetowi ekonomiści? Przede wszystkim nie wstydzą się swoich korzeni. Piszą z Singapuru (Singapore Economist), Kanady (Canadian Economist), Zatoki Perskiej (Emirates Economist), a nawet z… Raju (An Economist in Paradise). Spora część ekonomistów to kobiety (Girl Economist). Dorabianie w służbie zdrowia nie przynosi im ujmy (Healthcare Economist), choć każdy chce być profesorem (Finance Professor). Większość jest ekstrowertykami i bardzo chętnie charakteryzuje się dokładniej. Ekonomista może być nowatorski lub po prostu początkujący (New Economist), zdolny i bystry (SmartEconomist), sceptyczny (Skeptical Speculator), ale również niebezpieczny (The Dangerous Economist) lub po prostu pozytywnie zakręcony (Freakonomics). Niektórzy są dość samokrytyczni: uważają się za biednych i głupich (Poor and Stupid) albo wiecznie niezadowolnych (Stumbling and Mumbling). Czasem zajmują się ekonomią na co dzień (The Everyday Economist), czasem tylko w weekendy (The Weekend Economist). Każdy ma na pewno własny punkt widzenia (Economist’s View), a w jego wyrażaniu nie przeszkodzi nawet brak jednej ręki (The One-Handed Economist).
A my? My jesteśmy po prostu niezdecydowani, czy pisać głównie o ekonomii
Post Ekonomista jaki jest, każdy widzi pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Wspólna historia pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>O wspólnym podręczniku historii Europy mówi:
Moim zdaniem ma on sens i jest wykonalny, choć pewnie w odległej perspektywie. Zależy jednak, kto to zrobi – bo można to zrobić fatalnie. Zacząć trzeba od ustalenia najważniejszych faktów historycznych, a nie ich interpretacji.
(…) Polacy mają żal, że inne kraje nie znają historii Polski, ale czy Polacy dobrze znają historię Portugalii lub Grecji? Większość krajów europejskich ma podobne problemy.
Nie powinniśmy na początek myśleć o podręczniku, który rozwieje wszystkie spory, tylko o vademecum. Idealna byłaby dla niego forma elektroniczna.
O zainteresowaniu innych własną historią:
(…) trzeba tylko zdać sobie sprawę, co z naszej historii może być pasjonujące dla świata.
Przeważnie historycy nie potrafią sprzedać swojej historii innym narodom. Za dużo wiedzą, za mało zastanawiają się nad odbiorem tej wiedzy za granicą. Ktoś mi powiedział, że tylko Chińczyk może napisać prawdziwą historię Polski, bo w przeciwnym razie rzecz znów sprowadzi się do walki o honor. A Polak niech pisze historię Portugalii. I tak znajdzie w niej wiele analogii z własną historią.
O chrześcijańskich korzeniach Europy:
Czy starożytna Grecja jest częścią historii Europy?
Czy Platon i Arystoteles byli chrześcijanami? Nie. Czy August był cesarzem chrześcijańskim? Nie. A co wtedy działo się nad Wisłą? Panowało pogaństwo.
Mówienie, że Europa była chrześcijańska, jest stereotypem. Co to znaczy: chrześcijańska? Podejrzewam, że mówiąc to, Polacy mają na myśli tzw. cywilizację łacińską. Mam wrażenie, że w Polsce czasem zapomina się, że prawosławie też jest chrześcijańskie. Czy Grecja jest częścią Europy? A czy jest katolicka?
Jestem za tym, żeby w konstytucji europejskiej było coś o ideałach chrześcijańskich – o miłości bliźniego, o kazaniu na górze. Ale nie można zapominać, że w imię religii ludzie przez wieki mordowali się w okrutny sposób. Poza tym religia chrześcijańska nigdy nie miała – i dziś nie ma – monopolu. Islam jest obecny na kontynencie europejskim bez przerwy od VIII w. Są kraje europejskie, które w większości są muzułmańskie. Żydzi też istnieją w tym „kotle” od dwóch tysięcy lat. Więc trzeba myśleć o korzeniach europejskich trochę subtelniej.
Zachęcam do przeczytania całego wywiadu.
Post Wspólna historia pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Młode wilki 1/2 pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Drodzy studenci ekonomii! Pora wziąć się do roboty. W gimnazjach nie próżnują…
Post Młode wilki 1/2 pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Post Huczne otwarcie pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>Aby uniknąć nieporozumień, informujemy od razu, że nie jest (i mamy nadzieję – nie będzie) to blog przyrodniczy. Autorzy mają ambicję opisywać rzeczywistość z ekonomicznego punktu widzenia. O rety! Bez obaw. Miejmy nadzieję, że nie będzie zawsze i do końca poważnie. Pobawimy się trochę w sławę (jeśli nam ją zapewnicie), zaspokoimy potrzeby wyższego rzędu, podbudujemy ego naszych poglądów, zaprezentujemy nasze własne diagnozy i analizy „głównych ekonomistów”. Efekt może być ciekawy.
PS. W kwestii nazwy i domeny: nie chcemy urazić żadnego głównego ekonomisty, ani żadnej jaszczurki. Z encyklopedii wiemy po prostu, że gekon to jedyna jaszczurka mająca zdolność wydawania donośnych głosów. A przecież nie po to zakładamy blog, żeby nie było nas słychać…
Post Huczne otwarcie pojawił się poraz pierwszy w (nie)główny ekonomista.
]]>