Wpisy autora: Błażej Łyszczarz

Czy wzrost się skończył?

Na fali kryzysowego pogorszenia nastrojów pojawiają się kolejne głosy wieszczące, że gospodarka nie będzie już taka jak kiedyś. W wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej niemiecki ekonomista Meinhard Miegel twierdzi, że kończą się czasy wzrostu gospodarczego i będziemy musieli nauczyć się żyć bez niego.

Skrajna wizja? Z pewnością. Trudno akceptowalna? Też. Jeśli bowiem ziści się, strącony zostanie z piedestału jeden z bożków współczesności – wzrost PKB. O tej boskości Miegel mówi:

Wzrost gospodarczy i pomnażanie dobrobytu są religią Zachodu. (…) Sensem egzystencji stało się pomnażanie dobrobytu materialnego i wydłużanie życia. Wiara, że zawsze będzie to możliwe, ma wręcz religijny charakter.

→ czytaj dalej

Kiedy „an oswiadczenie” zamiast „a zaswiadczenia”?

Ofensywa premiera w dwóch odsłonach – rezygnacja z ubiegania się o fotel prezydencki i ogłoszenie założeń reformy finansów publicznych – nie pozostała niezauważona w światowych mediach. Jak donosi gazeta.pl, The Economist chwali Tuska i jego rząd za osiągnięcia gospodarcze i polityczne. W sumie nic nowego. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że u nas w ubiegłym roku było dobrze i że inni wiedzą, że dobrze. Pomińmy więc treść i wydźwięk całości, zwróćmy za to uwagę na pewien fragment.

→ czytaj dalej

Wschodnia etykietka zielonej wyspy na czerwonym morzu

Zmienne powodzenie z jakim kraje naszego regionu radzą sobie ze skutkami spowolnienia gospodarczego sprawia, że coraz trudniej mówić o nich jako o jednej, spójnej grupie – twierdzi The Economist i wyrokuje, że z gospodarczego punktu widzenia termin „Europa Wschodnia” ma coraz mniejszy sens.

Nigdy zresztą, zdaniem brytyjskiego tygodnika, nie była to etykietka trafna, a dziwactwo, dla istnienia którego jedynym uzasadnieniem był fakt, że państwa nazywane wschodnioeuropejskimi wyłoniły się spod ciężkiej sowieckiej łapy. Nie można ich więc wrzucać do jednego worka, ponieważ zawodzą w takiej kategoryzacji i kryteria geograficzne (Czechy leżą w centrum Europy, a Grecja i Cypr na jej południowo-wschodnich opłotkach) i gospodarcze (Słoweńcy i Czesi przegonili już „zachodnią” Portugalię w wielkości PKB per capita) i polityczne (Włosi i Grecy biją na głowę choćby Polskę pod względem problemów korupcyjnych).

→ czytaj dalej

Tiger dołuje giełdowych gigantów

Afera obyczajowa z Tigerem Woodsem w roli głównej ma poważne konsekwencje finansowe dla jego sponsorów. Stracili na niej 5-12 mld dolarów – twierdzą ekonomiści C.R. Knittel oraz V. Stango.

Dotąd uchodzący, w oczach Amerykanów, za wzór moralności Woods okazał się prowadzić podwójne (choć być może to zbyt eufemistyczne określenie ;) ) życie. Nie ono jednak interesuje ekonomistów z Kalifornii. Nie zajęli się także przewidywaniem wielkości strat finansowych sportowca. Zbadali za to ile na skandalu stracili jego sponsorzy.
Stosując metodę event study, Knittel i Stango przeanalizowali kształtowanie się cen akcji sponsorów Woodsa (m.in. Accenture, Nike, Gillette, Electronic Arts i Gatorade) w 13-dniowym okresie po 27 listopada 2009, w którym miał miejsce feralny wypadek* golfisty. → czytaj dalej

Dlaczego nie warto kupować prezentów?

Święta Bożego Narodzenia są orgią niszczenia wartości i błędnej alokacji zasobów – twierdzi Joel Waldfogel, amerykański ekonomista, który uważa, że dawanie prezentów jest działaniem nieefektywnym.

W październiku ukazała się książka “Scroogenomics: Why You Shouldn’t Buy Presents for the Holidays” tego profesora Uniwersytetu Pensylwania, w której przekonuje on, że dawanie prezentów jest marnym sposobem alokacji zasobów. Dlaczego? Otóż, jego zdaniem, w wielu sytuacjach kiedy dajemy prezenty powstaje tzw. zbędna strata (deadweight loss), zjawisko znane m.in. z teorii opodatkowania polegające na tym, że w wyniku nieefektywnej alokacji zasobów pojawiają się straty dobrobytu.

→ czytaj dalej

Lekcja z Wielkiego Kryzysu

Współcześnie pierwszych symptomów recesji można próbować dopatrzeć się w braku rajdu świętego Mikołaja – tak było w grudniu 2007 roku – czy spadku wartości wskaźnika wyprzedzającego koniunktury. Wielki Kryzys ubiegłego wieku w Polsce zapowiadało zaś osobliwe, z dzisiejszego punktu widzenia, zdarzenie – załamanie sprzedaży tekstyliów na wsi w końcówce roku 1928.

Oblicza kryzysu lat 30. w Polsce omawia w wywiadzie prasowym prof. Jerzy Tomaszewski, badacz historii gospodarczej. Przytaczam tylko fragmenty, które wydają się najistotniejsze z dzisiejszej perspektywy.

O nauce płynącej dla polityki gospodarczej:

Tamto doświadczenie pokazuje, że czekanie, aż sytuacja ekonomiczna jakoś sama się oczyści, wiara, że wszystko kiedyś przecież i tak musi ruszyć z kopyta w dobrym kierunku, jest taktyką najgorszą z możliwych. (…) Drugi wniosek z tamtych czasów jest taki, że wszelkie formy protekcjonizmu są bardzo niebezpieczne, także dla stosujących go.

→ czytaj dalej

Ambitne plany Obamy

Barack Obama ujawnił, obliczone na dwie kadencje, plany fiskalne swojej administracji. Do roku 2013 wielkość deficytu ma zmniejszyć się z obecnego 1,75 bln do nieco ponad 0,5 bln. Kluczowym elementem reform fiskalnych mają być zmiany w finansowaniu opieki zdrowotnej.

Amerykanie wydają na ten cel zdecydowanie najwięcej na świecie (ponad 15% PKB). Obama zapowiedział stworzenie funduszu zasilonego kwotą 634 mld dolarów, za pomocą którego możliwe ma być zapewnienie powszechnego dostępu do bezpłatnych świadczeń oraz ograniczenie wzrostu cen ubezpieczeń zdrowotnych i publicznych wydatków na programy zdrowotne.
Jak stwierdził Peter Orszag, dyrektor Biura Zarządzania i Budżetu Białego Domu:

Nasza przyszłość fiskalna będzie zdeterminowana tym jak wzrastać będą koszty opieki zdrowotnej.

Duży nacisk administracja Obamy kładzie, co zrozumiałe w obecnej sytuacji, na kwestie fiskalne reform opieki zdrowotnej. Jeśli jednak osiągnie drugi z celów – powszechny, bezpłatny dostęp do świadczeń – prezydent śmiało będzie mógł stwierdzić, że zapowiadanej zmiany (w zakresie opieki zdrowotnej) dokonał. Clintonowi tego celu nie udało się zrealizować, Bush nawet problemu nie podjął.

Wysokie zarobki wysokich

Przeprowadzone w Niemczech badanie wskazuje na zależność między wzrostem ankietowanych, a ich zarobkami. Zgodnie z szacunkami Heinecka mężczyźni o wzroście 185-195 cm zarabiają o ok. 10 proc. (13 proc. w landach wschodnich i 9 proc. w landach zachodnich) więcej od panów mierzących mniej niż 165 cm. Statystyczna zależność między wzrostem, a płacami nie została natomiast stwierdzona w przypadku Niemek.

Wytłumaczenie tego zjawiska nie jest jednoznaczne. Wyżsi pracownicy są z reguły silniejsi, co może być czynnikiem wyżej wynagradzanym w przypadku niektórych zawodów. Z drugiej jednak strony, różnice te mogą być także wyrazem społecznej percepcji wzrostu i wysokiego jego wartościowania – szczególnie w przypadku wizerunku mężczyzn.